Forum Karpacki Związek Pszczelarzy Strona Główna

Ocalić od zapomnienia - epizody, uczeni i pszczelarze
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Karpacki Związek Pszczelarzy Strona Główna -> Hyde Park
Autor Wiadomość
Maciej Winiarski



Dołączył: 12 Sty 2010
Posty: 282
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 19 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Opola

PostWysłany: Wto 16:53, 26 Sty 2010    Temat postu:

Dzień dobry Państwu,

Lipy

Zgodzimy się z każdym
już wyrokiem Bożym,
tylko niech nie wytną
naszych lip najdroższych.

Niech wśród słońca kwitną,
niech dzwonią pszczołami.
Matko Boska Zielna,
módl się za lipami.

Oblane błękitem,
pogodą i złotem,
Panno nieśmiertelna,
daj je nam z powrotem.

Tęsknimy za nimi
dniami i nocami,
Królowo Pokoju,
módl się za lipami.

Niech ku Twej chwale
trwają wciąż niezmiennie,
w południu upale
i w deszczach jesiennych.

Gdy będziemy konać,
niech szumią nad nami.
Królowo Anielska,
módl się za lipami.

M. Ośniałowski

Drzewa i krzewy. Niekiedy potężne, zdawałoby się, że groźne. Ale tak tylko nam się wydaje. Te niezwykłe organizmy na zimę nie chowają się pod ziemię, tylko zrzucając liście, czekają wiosny ze swymi pozornie martwymi kikutami pni i gałęzi. Najczęściej są trwalsze od nas - te żywe istoty potrafią przeżyć najdłuższe życie człowieka o kilka razy, a niekiedy nawet o kilkanaście razy. Znakomity, cudowny element krajobrazu - zwłaszcza na obszarach wiejskich.

Przed ok. 25 laty miałem okazję wielokrotnego latania nad naszą piękną Ziemią Opolską. Z wysokości kilkuset metrów widoczne były regularne aleje drzew przecinające co kilometr lub półtora monotonię szachownicy pól. Ukształtowany przez dziadków ludu śląskiego krajobraz był po prostu piękny. Równocześnie, tak uformowany krajobraz miał niesłychanie ważne znaczenie klimatyczne. Osłabiał siłę wiejących huraganów. Otóż, jeżeli silnie wiejący wiatr napotyka na sztywną zaporę, to wprawdzie na zawietrznej jest kawałeczek ciszy (większy lub mniejszy
w zależności od wysokości przeszkody), ale szybko z tą samą siłą albo jeszcze większą uderza huragan o powierzchnię ziemi. Natomiast w elastycznie reagujących konarach szpalerów drzew, wiatr wytraca swój pęd, traci swoją siłę, gubi się i zanim nabierze pierwotnej prędkości napotyka na swej drodze następne szpalery drzew
i następne... Kiedyś chroniły one, ówczesne - lichutkie przecież - domostwa wiejskie przed kataklizmem. Dziś chylę czoła przed mądrością przodków współczesnych mieszkańców Śląska, którzy przewidując najgorszy scenariusz ewentualnego kataklizmu, uzbrajali krajobraz obszarów wiejskich w liczne szpalery drzew.

W zeszłym roku miałem ponowną okazję latania nad Opolszczyzną. W wielu miejscach nad naszymi rzekami i drogami aleje drzew znikły, a te co pozostały są tak „szczerbate”, że żal serce ściska. Człowiek zapatrzony w swą mądrość i siłę, uzbrojony w beton i stal, buduje coraz okazalsze domy, coraz mocniejsze i tylko czasami zaduma się (to dobrze) – częściej jednak – klnie na czym świat stoi, na wichurę, która mu zabiera dach lub uczyni inne szkody w obejściu. Zgadzam się z poglądem tych ludzi, którzy mówią, że dla coraz silniejszych i szybszych samochodów, przydrożne drzewa są bardzo niebezpieczne, zwłaszcza jeżeli pędzi się wąską szosą tyle ile „fabryka dała”, ale czy tak naprawdę powycinanie wszystkich przydrożnych drzew w Polsce, poprawi bezpieczeństwo użytkowników dróg? Mocno w to wątpię! Wydaje mi się, że należy poszukiwać zupełnie innych rozwiązań tego problemu.

Zupełnie niezrozumiałe są dziwacznie wykonywane regulacje brzegów rzek. U nas pod Opolem wpływa do Odry niewielka rzeczka o nazwie Prószkówka. Trzy lata temu nastąpiła regulacja jej brzegów. Ciek naturalny, z licznymi zatoczkami i zakolami, gdzie wiele gatunków ryb miało schronienie, zamieniono na zwykły kanał odprowadzający wodę. Ponieważ, dzisiaj już łopat nie używa się, zatem środkiem koryta rzeki puszczono koparkę. Drzewa nadbrzeżne przeszkadzały, zatem nic bardziej prostrzego - wyciąć je. Tak oto człowiek jeszcze raz udowodnił, że przyroda musi ustąpić jego technice... Na "zemstę" przyrody długo nie trzeba było czekać. Z wód zniknęli roślinożercy, w związku z tym na całym uregulowanym odcinku rzeki rozpleniły się wodorosty. Jest ich taka masa, że gdy następuje raptowny przybór wód, setki i tysiące ton wodorostów pod wpływem gwałtownego prądu wody urywa się i płynie w dół rzeki zatykając zieloną masą jej ujście. W moich Niewodnikach już były dwa nocne alarmy, bo zagroziło to zatopieniem części domów we wsi. Regulacja rzeki, mająca zapobiec powodziom wcale od nich nie zabezpieczyła. Należy dodać i ten fakt, że mieszkańcy mojej wsi nigdy nie cierpieli z powodu nadmiaru wód z tej malutkiej rzeki, tylko od "cofki" wezbranych wód Odry. Ale pożyteczne szpalery drzew zniknęły, zagrożenia powodziowe nie zmniejszyły się, tylko wręcz przeciwnie - powstały nowe, zupełnie nieoczekiwane zagrożenia. Cóż, "Polak mądry po szkodzie..."

Pozdrawiam

Być pokonanym i nie poddać się - to zwycięstwo;
Zwyciężyć i osiąśc na laurach - to klęska.
Józef Piłsudski


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Maciej Winiarski dnia Wto 18:27, 26 Sty 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maciej Winiarski



Dołączył: 12 Sty 2010
Posty: 282
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 19 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Opola

PostWysłany: Czw 11:26, 28 Sty 2010    Temat postu:

Jeszcze raz dzień dobry Państwu,

nagłe odejście p. Janusza Mazurka, nastroiło mnie w kierunku wspomnień. Wielu już moich przyjaciół-pszczelarzy odeszło, ale najmocniej przeżyłem, nagłe odejście największego z moich przyjaciół "po pszczołach" Kolegi Ferdynanda Warwasa. Myślę, że w życiu każdego człowieka można znaleźć ludzi (oczywiście oprócz najbliższej rodziny), którzy wywarli wielki wpływ na nasze życie. Do takich osób z mojego otoczenia, niewątpliwie należał nieodżałowany ś.p. Ferdynand Warwas. Proszę o wyrozumiałość Szanownych Forowiczów za długość tekstu, ale przebogate życie mojego Przyjaciela nie można zamknąć w dwóch lub trzech zdaniach.

„Świętej pamięci Ferdynand zawsze był wierny Bogu i wielbił Go poprzez poznawanie życia pszczół, praw przyrody oraz dobroć świadczoną ludziom…”

Fragment mowy pogrzebowej ks. dr Leona Makioli – proboszcza parafii p.w. Matki Boskiej Fatimskiej w Opolu-Grudzicach.

Pamięci Wielkiego Pszczelarza, zarazem wielkiego Ślązaka i Polaka

W dniu 18 lipca 2007 r. nagle zmarł Ferdynand Warwas – Wielki Pszczelarz, Ślązak i Polak. który był działaczem społecznym, wielkim miłośnikiem pszczół i przyjacielem ludzi związanych z pszczelarstwem, i poza nim. Urodził się w Grudzicach – podówczas jeszcze podopolskiej wsi – w roku 1935. Całe życie z tą wsią był związany i tutaj został pochowany. Ciężko jest pisać o człowieku, którego prac i dokonań nie sposób w krótkiej glosie wymienić. Przede wszystkim był człowiekiem niesłychanie życzliwym w stosunku do wszystkich, którzy do niego zwracali się z prośbą o radę lub pomoc. I ta cecha nie dotyczyła tylko pszczelarzy, lecz również osób zupełnie przypadkowo pierwszy raz przez niego spotykanych. W ostatnich latach życia prowadził na pół etatu mały lecz gustownie urządzony sklepik pszczelarski, w którym na poczesnym miejscu znajdował się oszklony ul (przy jednej ze ścian) z żywymi pszczołami. Wszystkich przyjmował z zagadkowym uśmiechem i niestrudzenie dyskutował na temat pszczół. Klientom, którzy przychodzili zakupić słoik lub miodu, cierpliwie objaśniał właściwości zdrowotne poszczególnych gatunków miodu.

Był człowiekiem ogromnie pracowitym. Prowadził hodowlę matek,
które sprzedawał Koleżankom i Kolegom dopiero po sprawdzonym czerwieniu. Zapotrzebowanie na swoje matki miał zawsze większe niż mógł je wyhodować. Materiał hodowlany od niego nabywany cieszył się bardzo dużym uznaniem u Koleżanek i Kolegów, pomimo iż pasieka kol F. Warwasa nie była uznana za hodowlaną i w związku z tym nie mogli oni otrzymać dotacji unijnych do zakupionych matek. Stwórca obdarzył Go również niezłym piórem. W przepięknej (bez udziwnień germanizacyjnych) śląskiej gwarze napisał tekst z okazji stulecia śmierci ks. dr Jana Dzierżona (opublikowany w „Przeglądzie Pszczelarskim”), który spotkał się z dużym uznaniem wśród braci pszczelarskiej. Również na łamach jednego ze śląskich czasopism „Beczka” miał stałą rubrykę pod wspólnym tytułem: „Beczka miodu”, w której informował czytelników nie tylko o właściwościach miodu, ale również o problemach nurtujących środowisko pszczelarzy Opolszczyzny.

Kol. F. Warwas był wielkim społecznikiem. W latach 1999 – 2000 był członkiem Zarządu Wojewódzkiego Związku Pszczelarzy a w latach 1999 do kwietnia 2007 r. był Wiceprezesem Miejskiego Koła Pszczelarzy w Opolu, wielokrotnie służąc życzliwą radą oraz umożliwiał korzystanie z obszernych obiektów magazynowych, które posiadał w swoich rodzinnych Grudzicach. Było to ważne dla Koła w okresie, kiedy były przydziały tańszego cukru dla pszczelarzy. Ponadto na wszelkie okazjonalne uroczystości pszczelarskie lub w Ochotniczej Straży Pożarnej w Opolu-Grudzicach (był jej Honorowym Członkiem) służył najczęściej nieodpłatnie swoimi produktami. W większości kiermaszach spożywczo-miodowych organizowanych w Opolu i okolicy osobiście uczestniczył wystawiając i sprzedając tam swoje produkty. Przy takiej okazji mawiał: „To mi się nie opłaci, ale kiermaszach należy bywać i pokazywać się”. Również w swojej posiadłości w Opolu-Grudzicach kilkakrotnie zorganizował własny kiermasz pszczelarski jako zwieńczenie sezonu pszczelarskiego.

Nasz Wspaniały i Dobry Kolega Ferdynand Warwas nie lubił słowa „patriota”, mimo tego – jestem głęboko o tym przekonany, że nim był w pełnym tego słowa znaczeniu. Jego patriotyzm wyrażał się w pracowitym i godnym życiu oraz w gotowości uczestniczenia w każdej akcji na rzecz społeczności, której żył i pracował oraz w podejmowaniu się zadań, które zawierzali Jemu mieszkańcy tej dzielnicy. Stąd też został opolskim radnym I kadencji odrodzonego samorządu (1990-1994) po 50 latach zniewolenia. W owych czasach radni samorządów lokalnych musieli na nowo uczyć się podejmowania ważkich decyzji i brania pełnej odpowiedzialności za nie. Wówczas zdecydowanie więcej czasu poświęcano na sesjach Rady Miasta Opola na rowiązywanie licznych palących spraw niż na spory polityczne, a sesje Rady trwały nieraz od 10 rano do północy. Możemy sobie wyobrazić w sezonie pszczelarskim człowieka, którego aż rwało do pasieki podczas takich posiedzeń. Ferdynand Warwas wytrwał do końca kadencji i z tego co mi wiadomo, wnosił do obrad wiele uwag i postulatów wynikających z Jego mądrości życiowej i z obserwacji życia pszczół. Mój Wielki Przyjaciel nie raz nie dwa mawiał: JESTEM DUMNY Z MOJEGO ŚLĄSKIEGO POCHODZENIA I DUMNY JESTEM, ŻE JESTEM POLSKIM PSZCZELARZEM! NIGDZIE INDZIEJ NIE CHCIAŁBYM MIESZKAĆ, ŻYĆ I PRACOWAĆ, TYLKO NA MOIM ŚLĄSKU I W POLSCE. Jakże piękne i mądre słowa!

Należy tez wspomnieć o tym, że Kolega F. Warwas był również eksperymentatorem i prowadził wiele prac nowatorskich. Miedzy innymi wypróbowywał ule swojej konstrukcji i pierwszy na Opolszczyźnie zaczął leczyć pszczoły z warrozy przy pomocy kwasu mrówkowego (z doskonałymi rezultatami). Opracował i wdrożył do prac pasiecznych wspaniałe paliwo ekologiczne do podkurzaczy (niestety, nie zdążył je opatentować), które produkuje łagodny, zimny dym w ogóle nie drażniący pszczół. Wielkim i dodajmy – niespełnionym marzeniem było stworzeni w Opolu klubu dyskusyjnego pszczelarzy, którzy zbieraliby się przy herbacie lub kawie i bez żadnych, zbytecznych i formalnych procedur przystępowaliby do dyskusji na wcześniej ustalony temat pszczelarski.

W dniu pogrzebu (21 lipca 2007 r.) była piękna, słoneczna pogoda. Zmarłego odprowadzała nie tylko rodzina pogrążona w głębokim smutku i chyba ponad 1000 osób (nie tylko pszczelarze) lecz i jego ukochane pszczoły z pobliskiej pasieki. Mając w pamięci Jego ul pokazowy w sklepie i tak liczne pszczoły, pomyślałem, że ś.p. Ferdynand odszedł od nas szczęśliwy, bowiem ta najdramatyczniejsza chwila w życiu każdego człowieka, była osłodzona obecnością pszczół... Zupełnie podobnie, jak w chwili śmierci ks. dr Jana Dzierżona, którego podziwiał i wiele prac przeczytał w oryginale, i którego tak pięknie opisywał. Poniżej wkleiłem ostatni fragment z Jego artykułu:

"Caluśki świat pscelarski dowiedzioł się ło jego łulach, chowie matek pscelich, łoncynioł pscoł i łotkładach. Na plebanian do Karłowic przychodziły z calutkiego świata co ros to więcej pismow. Zacoły powstukować ferajny pscelarskie. Ks. Jan Dzierzon w raz i Wilhelmen Brukiszem załozyli na zamku w Kopicach kole Grodkowa w roku 1842 Śląskie Towarzystwo Pscelarskie.

Jego sława przyniosła mu łordery ze łośmiui krajów i wiela dyplomów a roku 1872 Łuniwersytet w Monachium doktorat z filozofii honoris causa. Boł farołrzem, pscelorzem i społecnikym. Pomołgoł swoim parafianom. Pisoł pisma do urzendow i sondow za co Wyzsy Sąd Krajowy we Wrocławiu w roku 1866 nałozoł na niego grzywnan. Przez 30 lołt wisiała na nim ekskomunika. Dzieki pscołom mog przetrzymać te cienskie casy. Mioł 400 folków (rodzin) w 12 wsiach.

Pod koniec zycia mioł w swojej izbie przy łosku łul z pscołami. Umar wpatrzony w łul z przenołświęcym w renkach. Zoł 95 lołt".

OBY TACY LUDZIE JAK FERDYNAND WARWAS NA KAMIENIU SIĘ RODZILI!

Pozdrawiam

Być pokonanym i nie poddać się - to zwycięstwo;
Zwyciężyć i osiąść na laurach - to klęska.
Józef Piłsudski

P.S.

Broniłem się na AE we Wrocławiu w czerwcu 2005 r. Wśród licznych gości nie zabrakło ś.p. Ferdynanda Warwasa. Będąc pszczelarzem wiem, że o tej porze roku każda godzina jest bezcenna, szczególnie w hodowli matek. A Pan Ferdynand cały dzień poświęcił swojemu przyjacielowi. I przedtem i teraz mówię Jemu jedno słowo: DZIĘKUJĘ! DZIĘKUJĘ ZA WSZYSTKO ALE PRZEDE WSZYSTKIM ZA TO, ŻE BYŁEŚ OBECNY W MOIM ŻYCIU.


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez Maciej Winiarski dnia Czw 11:43, 28 Sty 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maciej Winiarski



Dołączył: 12 Sty 2010
Posty: 282
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 19 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Opola

PostWysłany: Pią 13:15, 29 Sty 2010    Temat postu:

Dzień dobry Państwu,

w szkole podstawowej jeden z moich nauczycieli przeszedł długą i dramatyczną drogę: z Syberii do jednego z sierocińców w Indiach. Były to takie czasy, że młody nauczyciel nie mógł opowiadać o swoich przeżyciach, myśmy jednak z "poczty pantoflowej" wiedzieli dość dużo o jego losach. Wspaniały człowiek i wychowawca młodzieży. Dzisiaj na Onecie znalazłem artykuł osoby podpisującej się pseudonimem Biszop, który opisał los 5 tys. polskich sierot wojennych, za co wyrażam tej osobie moją głęboką wdzięczność. W związku z powyższym ośmielam się Państwu przypomnieć ten epizod z dziejów polskiego narodu z okresu II wojny światowej.


Zastanawialiście się kiedyś co się stało z dziećmi, które w 1940 roku zostały wywiezione razem ze swoimi rodzicami z terenów wschodniej Polski do Związku Radzieckiego? Część z nich nie przeżyła nawet transportu - kilkutygodniowej gehenny w bydlęcych wagonach w drodze do Kazachstanu, czy na Syberię. Te, które przeżyły transport zostały zdziesiątkowane przez głód i liczne choroby. Inne zmarły w sowieckich sierocińcach, które swoim podopiecznym oferowały warunki niewiele lepsze od łagrowych baraków. Niewielka garstka zdołała jednak przeżyć. Co się z nimi stało?

Otóż te dzieci trafiły do raju. Nie, nie tego w niebie. Do jak najbardziej realnego raju, świata jakby żywcem wziętego z bajek Szeherezady.
Ale zacznijmy od początku... Siedemnastego września 1939 roku armia sowiecka wkracza na wschodnie tereny Rzeczypospolitej. W roku następnym rozpoczynają się masowe deportacje ludności wgłąb Związku Radzieckiego. Kilkadziesiąt tysięcy polskich rodzin trafia do Kazachstanu, na Syberię i jeszcze dalej. Dorośli idą do łagrów i kołchozów, a dzieci do koszmarnych sowieckich dietskich domów. W lipcu 1941 roku generał Sikorski podpisuje w Londynie z sowieckim ambasadorem Iwanem Majskim układ przywracający polsko-radzieckie stosunki dyplomatyczne i zapowiadający utworzenie polskiej armii w ZSRR. Polskich zesłańców obejmuje amnestia i masowo zaczynają zgłaszać się do punktów werbunkowych armii Andersa. Potem świeżo sformowana armia opuszcza nieludzką ziemię.

Dopiero niemal pół roku później, 24 grudnia 1941 roku Stalin wydał zgodę, by ze Związku Sowieckiego wyjechały także osierocone polskie dzieci. Do sierocińców ruszyli polscy ochotnicy w poszukiwaniu małych rodaków. W Aszchabadzie tuż przy granicy z Iranem zorganizowano polski sierociniec, do którego trafiały dzieci z całego Związku Radzieckiego. Olbrzymią rolę w jego utworzeniu odegrała słynna przedwojenna piosenkarka Hanka Ordonówna i jej mąż hrabia Michał Tyszkiewicz. Ordonka z poświęceniem przemierzała Związek Radziecki wyciągając z dietskich domów polskie sieroty i wysyłając je do Aszchabadu.

O gehennie polskich dzieci dowiedział się maharadża Jam Saheb Digvijay Sinhji, dziedzic księstwa Navanagar (Dobra Ziemia) w zachodnich Indiach. Był to człowiek wykształcony w Europie, przewodniczący Rady Książąt Indyjskich oraz jeden z dwóch hinduskich delegatów w gabinecie wojennym Wielkiej Brytanii, gdzie poznał generała Sikorskiego. Jego związki z Polską zaczęły się jednak znacznie wcześniej. W latach 20-tych mieszkał ze swoim ojcem w Szwajcarii, gdzie obydwaj bardzo zaprzyjaźnili się ze swoim sąsiadem - Ignacym Paderewskim.
Maharadża postanowił udzielić schronienia polskim sierotom i w pobliżu swojej letniej rezydencji w Balachadi (obecnie stan Gujarat) wybudował Polish Children Camp. Kiedy po długiej podróży w ciężarówkach, przez Iran i Pakistan polskie dzieci (a właściwie obleczone w skórę szkielety ledwo powłóczące nogami) stanęły na ziemi indyjskiej przywitał je widok sześćdziesięciu nowych domków krytych czerwoną dachówką i masztu, na którym powiewała biało-czerwona flaga.

W ich nowym domu powitał ich sam maharadża.
„Głęboko wzruszony, przejęty cierpieniami polskiego narodu, a szczególnie losem tych, których dzieciństwo i młodość upływa w tragicznych warunkach najokropniejszej z wojen, pragnąłem w jakiś sposób przyczynić się do polepszenia ich losu. Zaofiarowałem im więc gościnę na ziemiach położonych z dala od zawieruchy wojennej. Może tam w pięknych górach położonych nad brzegami morza dzieci te będą mogły powrócić do zdrowia, może tam uda im się zapomnieć o wszystkim co przeszły i nabrać sił do przyszłej pracy jako obywatele wolnego kraju (...) Jestem niezmiernie rad, że mam możliwość choć w części przyczynić się do ulżenia doli polskich dzieci...” - mówił w 1942 roku. Następnie poprosił dzieci, by zwracały się do niego per "Babu", co znaczy "Ojciec".

Maharadża Jam Saheb Digvijay Sinhji 1895-1966 Po piekle sowieckich dietskich domów dzieci znalazły się więc w bajkowej rzeczywistości - w doskonałym klimacie, wśród palm, słoni, fakirów i pawi. Gdzie nie brakowało jedzenia i gdzie opiekował się nimi najprawdziwszy maharadża. Komendantem obozu został ksiądz Franciszek Pluta. Zorganizował go na wzór harcerski - poranna gimnastyka, potem apel w szeregach zwróconych w stronę Polski. Dla starszych dzieci zorganizowano szkołę. W role nauczycielek wcieliło się kilka cudem ocalonych z sowieckich łagrów kobiet, które wraz z dziećmi przybyły do Indii. Była wśród nich także Hanka Ordonówna. Nagrodą za dobre wyniki w nauce były wycieczki do pałacu maharadży, skąd dzieci wracały obładowane słodyczami. Sam maharadża także często odwiedzał swoich gości, chodził uliczkami osiedla, zagadując dzieci i wysłuchując ich problemów i radości. Zapamiętały go jako bardzo dużego człowieka z olbrzymią, wiecznie uśmiechniętą twarzą. Byli mieszkańcy obozu wspominają, że często czytał "Chłopów" Reymonta w angielskim tłumaczeniu. Bardzo lubił tę powieść, tak samo jak polskie ludowe tańce. Był na wszystkich przedstawieniach zorganizowanych przez polskie dzieci. Szczególnie podobały mu się jasełka, podczas których na scenie oprócz tradycyjnych postaci występowali Hitler, Stalin i zniewolona Polska. Po spektaklach zapraszał aktorów na podwieczorek i częstował słodyczami. "Zawsze będę sympatyzował z przyszłością Waszego kraju. Jestem pewny, że Polska będzie wolna, że Wy powrócicie do waszych szczęśliwych domów, do kraju wolnego od ucisku…” – mówił w czasie uroczystego poświęcenia sztandaru hufca harcerskiego w obozie.
Na piąte urodziny syna maharadży mieszkańcy polskiego osiedla sprezentowali mu strój krakowski z indyjskim - jak zauważył zachwycony ojciec solenizanta - motywem pawiego pióra.

Za przykładem Jama Saheba poszli inni maharadżowie i ogółem wojenną zawieruchę przetrwało w Indiach około pięciu tysięcy polskich dzieci.
Pod koniec wojny w Polish Children Camp zostało około dwustu najmłodszych mieszkańców. Wkrótce potem komuniści zażądali ich powrotu do Polski. Aby je od tego uchronić dzieci zostały hurtowo adoptowane przez maharadżę, brytyjskiego oficera łącznikowego Jeffreya Clarka oraz księdza Franciszka Plutę (który był potem ścigany przez komunistów listem gończym jako "international kidnapper").
Polski obóz został zlikwidowany w 1946 roku, a jego mieszkańcy przeniesieni do Valivade - polskiego miasteczka w Indiach. Zanim to jednak nastąpiło, na dworcu kolejowym rozegrała się wzruszająca scena. Maharadża żegnał się osobiście ze wszystkimi dorosłymi i dziećmi. Ze starszymi rozmawiał, młodsze głaskał lub przytulał do swego potężnego torsu. Widać było, że rozstanie sprawiało mu wielką przykrość. Bardzo wzruszony, co chwila wycierał zwilgotniałe oczy. Taki był ten polsko-indyjski maharadża...

W Valivade uchodźcy musieli zdecydować co dalej. Niektóre dzieci za pośrednictwem Czerwonego Krzyża odnalazły jedno lub oboje rodziców. Ojcowie wielu z nich walczyli w armii Andersa i teraz będąc w Wielkiej Brytanii rozpaczliwie szukali swoich żon i dzieci. Inni, osiągnąwszy w Indiach pełnoletność decydowali się na wyjazd do Kanady, Stanów Zjednoczonych, czy Australii. Niewielu zdecydowało się na powrót do Polski rządzonej przez komunistów. Maharadża Jam Saheb Digvijay Sinhji rządził w Navanagar do 15 lutego 1948 roku. Po uzyskaniu przez Indie niepodległości pełnił różne funkcje publiczne. Był m.in. przedstawicielem Indii w ONZ. Zmarł w 1966 roku.

Do dzisiaj żyje około stu "dzieci maharadży" (albo "polskich Indian" jak sami siebie żartobliwie nazywają), z czego około dwudziestu w Polsce. Pod koniec lat osiemdziesiątych delegacja "dzieci maharadży" pojechała jeszcze raz do Indii. Spotkali się z synem swojego wybawiciela (tym, który dostał od nich na urodziny strój krakowski) i odsłonili tablicę pamiątkową na miejscu Polskiego Obozu. Imię maharadży Jama Saheba Digvijay Sinhji nosi Zespół Społecznych Szkół Ogólnokształcących "Bednarska" w Warszawie. To jedna z najlepszych i najbardziej obleganych szkół w stolicy. Stara się ona spłacić dług, jaki Polska zaciągnęła wobec jej patrona fundując stypendia najzdolniejszym dzieciom uchodźców szukających schronienia w Polsce.

Biszop (00:01)


Pozdrawiam

Być pokonanym i nie poddać się - to zwycięstwo;
Zwyciężyć i osiąśc na laurach - to klęska.
Józef Piłsudski


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Maciej Winiarski dnia Pią 15:52, 29 Sty 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maciej Winiarski



Dołączył: 12 Sty 2010
Posty: 282
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 19 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Opola

PostWysłany: Nie 18:24, 31 Sty 2010    Temat postu:

Dobry wieczór Państwu,

na trasie między Górażdżami, a Otmętem-Krapkowice znajduje sie niewielka parafia w Malni. Historia budowy kościoła parafialnego, jeszcze za czasów komunistycznych jest niezwykła. Otóż, teren ten znany jest z dużych pokładów margla, który służy do produkcji cementu. Właśnie w Górażdżach jest jedna z największych fabryk cementu w Europie. W związku z tym, w okolicznych wioskach co drugi mężczyzna pracował albo w kopalni margla, albo w cementowni. Szczegół ten jest istotny dla opisu powstania tego niezwykłego kościoła.

Lud śląski, podobnie jak ludność wielu innych dzielnic Polski jest bardzo przywiązany do tradycji. W sposób szczególny u nas na Śląsku ludzie są przywiązani do Kościoła. Człowiek, który od kolebki po kres swoich dni aktywnie uczestniczy w życiu swojego kościoła, powiem tylko dla przykładu - fatalnie się czuje przez cały dzień, jeżeli w Dzień Pański (w niedzielę) lub inne święto nie pójdzie do kościoła.

Ale do rzeczy. W połowie lat siedemdziesiątych mieszkańcy tej wsi, podjęli starania o zgodę na budowę kościoła. Władze państwowe wielokrotnie odmawiały. Ale w tej sytuacji, postanowiono przenieść malutki, drewniany kościółek pw. św. Franciszka z Kostowa koło Kluczborka do Malni. Kościółek był tak mały, że komuniści na to się zgodzili, z góry wiedząc, że nie spełni on swojej funkcji, ze względu na szczupłość miejsca.

W latach 1977-1978 dokonano demontażu i montażu kościoła, na stromej łące, którą ofiarował jeden z parafian. Na pytanie władz w Kurii Biskupiej, co z kościółkiem drewnianym, zawsze padała odpowiedź: MONTUJĄ, MONTUJĄ. Istotnie, pośpiesznie i przeważnie nocami pracowicie wydłubywano w miękkiej wapiennej skale... drugi kościół. Ponieważ robili to górnicy, to prace posuwały się bardzo szybko.

W dniu 15 października 1978 r. Ordynariusz Diecezji Opolskiej ks. arcybiskup Alfons Nossol uroczyście konsekrował obszerny, dolny kościół pw. Podwyższenia Krzyża Świętego i na dachu tego kościoła ponownie poświęcił malutki, drewniany kościółek pw. św. Franciszka. Dzisiaj turyści zwiedzając górny kościół, równocześnie chodzą po dachu kościoła dolnego, o czym świadczą stożkowe guliki okienne (takie jak w halach fabrycznych) i schodząc schodami w dół mają okazję zajrzeć do obszernej nawy kościoła dolnego, wykutego w litej skale. Tak oto, determinacja, pomysłowość i niezwykłe zaangażowanie miejscowej ludności (głównie śląskiej) wyprowadziły w pole władzę ludową. My zaś mamy okazję podziwiać jedyną w swoim rodzaju budowlę: KOŚCIÓŁ NA KOŚCIELE. Dodam tylko to, że kościoły wielopoziomowe (najczęściej dwupoziomowe), zdarzają się, może nie często, ale zdarzają się, ale dwa różne kościoły, zarówno w stylu budownictwa, jak i pod różnymi wezwaniami, posadowione jeden na drugim, są chyba niezwykle rzadkie.
Niech mi będzie wolno wyrazić w tym miejscu podziw i wyrazy najwyższego szacunku dla pomysłodawców i wykonawców tego niezwykłego dzieła. Jeszcze raz udowodniono, że nawet w ekstremalnie niekorzystnych warunkach (brak pozwolenia budowlanego) - Polak potrafi zrobić wszytko, aby osiągnąć tak szczytny i ważny dla lokalnej społeczności cel.

Pozdrawiam

Być pokonanym i nie poddać się - to zwycięstwo;
Zwyciężyć i osiąść na laurach - to klęska.
Józef Piłsudski


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Maciej Winiarski dnia Pon 8:17, 01 Lut 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maciej Winiarski



Dołączył: 12 Sty 2010
Posty: 282
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 19 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Opola

PostWysłany: Pon 22:51, 01 Lut 2010    Temat postu:

Dobry wieczór Państwu,

niesłychanie ważną postacią w światowym pszczelarstwie jest Lorenzo Lorraine Langstroth, który żył w tym samym okresie co nasz Jan Dzierżon, bo w latach 1810-1896 i który również był księdzem, nauczycielem i pszczelarzem. Przez Amerykanów nazywany jest "Ojcem Amerykańskiego Pszczelarstwa". Urodził się w Filadelfii i od najmłodszych lat zdradzał nadzwyczajne zainteresowanie życiem owadów. Często był karany, bo każde spodnie, które otrzymywał od rodziców, już po kilku dniach były dziurawe na kolanach. Ukończył studia TEOLOGICZNE (a nie teleologiczne!) w 1835 i od następnego roku został nauczycielem w średniej szkole dla dziewcząt w Massachusetts. Dość często popadał w depresję i jedynym lekarstwem dla niego była praca przy pszczołach (skąd my to znamy!?).

Znał prace Franciszka Hubera i jego ul książkowy i jak sam mówił "Użycie ula Hubera satysfakcjonowało mnie, lecz zacząłem zastanawiać się nad tym jak używać ruchomych ramek w gnieździe, tak aby nie rozdrażniać pszczół. W pierwszej kolejności zdałem sobie sprawę, że wyjmowanie ramek z ula Hubera jest ekstremalnie niebezpieczne dla pszczelarza. Dlatego zacząłem zastanawiać się nad tym jak można wyjmowanie ramek usprawnić."

Największym odkryciem Langstrotha jest określenie tzw. pszczelej przestrzeni, którą Amerykanie często nazywają jako "magiczna przestrzeń". Amerykanie święcie są przekonani, że odkrywcą tej przestrzeni był ich rodak, podczas gdy my wiemy, że już 1845 roku Jan Dzierżon opublikował to odkrycie. Ale wróćmy do magicznej przestrzeni. Jest to przestrzeń o szerokości 8-10 mm między ścianką ula a boczną listewką ramki i takie same muszą być odstępy międzyramkowe. Jeżeli taka przestrzeń jest zachowana, to pszczoły jej niezabudowują, ani nie kituja do ścianki ula, co zdecydowanie ułatwia manewrowania ramkami. Informacja ta jest jeszcze i dzisiaj ważna dla osób, które same podejmują się budowy ula. Należy być szczególnie uczulonym na zachowanie owych "magicznych" przestrzeni w konstruowanym przez siebie ulu.


[[b]i][i]Podczas powodzi "tysiąclecia" 10 lipca 1997 r. w mojej pasiece zatopione zostały wszystkie ule. Te co stały w obniżeniu terenu do wysokości 2/3 ula, a te co stały troszkę wyżej tylko gniazda. Część pszczół ewakuowała się i zawisła na pobliskich krzakach i drzewach. Gdy tylko woda zaczęła opadać, już następnego dnia czyli 11 lipca zacząłem łapać owe roje i z powrotem osadzać w... mokrych ulach. Ponieważ obawiałem się zimy, postanowiłem zamówić 50 uli u stolarza, któremu jeden ul dałem na wzór (za pieniądze uzyskane od państwa jako jednorazowa pomoc i kredyt preferencyjny na remont domu po powodzi). Stolarz jak to stolarz, na te przestrzenie specjalnie nie zwrócił uwagi i niektóre ule mają powiększoną komorę gniazda i nadstawki z każdej strony. Niedużo, bo o 2-3 mm. To wystarcza, że pszczoły z każdej strony ramka zabudowują te przestrzenie i ja za każdym razem jak wyjmuję ramki z miodem lub w gnieździe z czerwiem złoszczę się, że tak ciężko je wyjmować i że niechcący zgniatam po kilka pszczół, które "wałkują się" wraz z woskiem, na siłę odrywanym z bocznej ścianki ula. Tak więc, młodzi adepci pszczelarstwa, uważajcie - bardzo Was o to proszę - na zachowanie "magicznych przestrzeni w ulu.
[/i][/i][/b]

Lorenzo Lorrain Langstroth zrewolucjonizował światowe pszczelarstwo poprzez skonstruowanie ula otwieranego od góry. W Europie Jan Dzierżon i August von Berlepsch znaleźli inne rozwiązanie, jak doskonale wiemy, poprzez konstrukcję ula otwieranego z boku. Dodam tylko jako ciekawostkę, że ule tego typu (szufladkowe) można dość często spotkać do dnia dzisiejszego u nas na Śląsku.

5 października 1852 roku Langstroth opatentował pierwszy ul z ruchomymi ramkami, który z czasem stał się ulem najpopularniejszym na świecie i jest używany do dnia dzisiejszego. o wymiarach ramki 441 mm x 232 mm. Dużo sił go kosztowała obrona swojego patentu, ale bezskutecznie - pszczelarze byli i są bardzo zaradnym ludem i konstrukcja ula Langstrotha bardzo szybko upowszechniła się na całym świecie, natomiast konstruktor poza nazwiskiem nieodłącznie przypisanym do tego ula, niewiele z tego miał.

W 1853 r. L.L Langstroth jako pierwszy sprowadził do Ameryki pszczoły włoskie, które wówczas były zdecydowanie wydajniesze niż popularne wówczas w Ameryce zwykłe pszczoły europejskie (pszczoła miodna po raz pierwszy wylądowała w Wirginii wraz kolonistami europejskimi w połowie XVII w.). Był też autorem wielu książek pszczelarskich i poradników dla pszczelarzy. Zmarł w Dayton (Ohio) podczas wygłaszania kazania.

Pozdrawiam

Być pokonanym i nie poddać się - to zwycięstwo;
Zwyciężyć i osiąść na laurach - to klęska.
Józef Piłsudski

P.S.
Jak Państwo doskonale wiedzą, nie jestem zbyt "kumaty" w obsłudze komputera. Czasem, jakieś wtrącenie (patrz wyżej) lub inną ważną myśl chciałbym zaznaczyć inną czcionką, a to "zwierzę" (komputer) nie wykonuje moich poleceń. Byłbym bardzo wdzięczny, gdyby ktoś "jak chłop krowie na rowie" wytłumaczył jak to się robi. Z góry dziękuję!


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Maciej Winiarski dnia Wto 21:31, 02 Lut 2010, w całości zmieniany 10 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
pszczelnik



Dołączył: 12 Gru 2006
Posty: 63
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Nowy Sącz

PostWysłany: Wto 19:54, 02 Lut 2010    Temat postu:

Dziękuję, szkoda że tak mało ludzi bierze to co Pan napisał pod uwagę. Pozdrawiam

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maciej Winiarski



Dołączył: 12 Sty 2010
Posty: 282
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 19 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Opola

PostWysłany: Wto 22:28, 02 Lut 2010    Temat postu:

Dobry wieczór Państwu,

najmocniej przepraszam, że za pośrednictwem tego Forum odpowiadam na kłamstwa, które włożono w moje usta na forum "Polanki".

Cytuję:


"^misiu.jogi
Użytkownik lokalny

Napisanych postów: 23
Ostatni post: 2010-02-02 20:27:49

Napisz prywatna wiadomosc do tego autora

2. RE: TO JUZ KONIEC ? Odpowiedz
2010-02-02 20:27:49 | URL: #
A ja czekałem na felietony kolegi Winiarskiego i się nie doczekałem widać się poobrażali na niego i dostał bana w prasie bo napisał prawdę o naszych pseudonaukowcach którzy są w kieszeni producentów i dystrybutorów pseudoleków i tak nawiasem mówiąc Panie Maćku widzi Pan tylko ciemną stronę kierownictwa PZP i zresztą zgadzam się z tym.Ale widziałem również benefis życia miodem słodzonego w malowniczym miejscu w Warszawie na zdjęciach były osoby których miód jest na półkach w marketach wystarczy tylko popatrzeć na słoiki jak ten miód krystalizuje jeżeli wogóle skrystalizuje.I organizacja do której należę miała tam tez swego przedstawiciela i mnie to boli bo jednak zwykłego pszczelarza mają za przeproszeniem w d....I tyle mojej łyżki dziegciu w beczce miodu."


OŚWIADCZAM, ŻE NIGDY W ŻADNYM ARTYKULE, ANI W ŻADNYM POŚCIE ŹLE SIĘ NIE WYRAŻAŁEM NA TEMAT NAUKOWCÓW, A W SZCZEGÓLNOŚCI POLSKICH LUDZI NAUKI. I NIE ŻYCZĘ SOBIE, ABY BEZ KOŃCA WYMYŚLANO BZDURY NA MÓJ TEMAT!

ZBYT DUŻY SZACUNEK MAM DLA WIEDZY POLSKICH UCZONYCH, ABYM MÓGŁ W TAK NIECNY SPOSÓB POMYŚLEĆ, A CO DOPIERO NAPISAĆ. CO DO MOICH ARTYKUŁÓW, TO OWSZEM PUBLIKUJĘ I TO SYSTEMATYCZNIE, TYLKO PROSZĘ ABY OSOBA PODPISUJĄCA SIĘ JAKO MISIU-JOGI CZYTAŁA CAŁĄ PRASĘ PSZCZELARSKĄ UKAZUJĄCĄ SIĘ W POLSCE (PRZYNAJMNIEJ TE CZTERY, GŁÓWNE TYTUŁY).

Szanowni Forowicze Karpackiego Związku Pszczelarzy - jest mi bardzo przykro, że przenoszę sprawę jednego z forowiczów Polanki na to Forum i jeśli uznacie, że powinienem z tego powodu ponieść konsekwencje, to jestem gotów je przyjąć, z wykluczeniem z tego Forum włącznie.

Pozdrawiam

Być pokonanym i nie poddać się - to zwycięstwo;
Zwyciężyć i osiąśc na laurach - to klęska.
Józef Piłsudski


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Maciej Winiarski dnia Wto 22:50, 02 Lut 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maciej Winiarski



Dołączył: 12 Sty 2010
Posty: 282
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 19 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Opola

PostWysłany: Śro 8:37, 03 Lut 2010    Temat postu:

Dzień dobry Państwu,

po wczorajszym, nerwowym dla mnie wieczorze, nastał wietrzny poranek i niezależnie od przykrości dnia poprzedniego, nie trzeba się poddawać i robić dalej swoje najlepiej jak się tylko potrafi. Chociaż, nawiązując do idiotycznego tekstu osoby podpisującej się nickiem "misiu-jogi", to nie wiem z czego wynika łatwość wmawiania innym kłamstw? Z wyrachowania? Z anonimowości na tym czy innym forum? Z czystej i "bezinteresownej" zawiści? Czy wreszcie tej osobie przyświecają inne cele, o których ja nie mam pojęcia? Pewnie wszystko po trochu. Kiedyś mój Przyjaciel napisał: "studiuję pilnie genetykę i wkrótce otrzymam w Belwederze nominację profesorską. Spytasz, w twoim wieku do czego ci ona potrzebna? Nie jest mi do niczego konkretnego potrzebna, ale moje argumenty w dyskusji z przeciwnikami moich poglądów będą miały zupełnie inną wagę." Ja profesury nie zdobędę, ale ciężką i uczciwą pracą pragnę zasłużyć tylko na jedno: na zwykły, ludzki szacunek.

Skoro o pracy mowa, no to bierz się do roboty Winiarski!

Szanowni Państwo, wiele mówimy o znaczeniu pszczół w naturalnym środowisku i oczywiście mamy rację. Ale nie zapominajmy o innych organizmach, które w procesie zapylania roślin biorą aktywny udział. Jeżeli Państwo pozwolą, to w kilku spotach (4 albo 5) wkleję fragmenty moich wykładów na ten temat.

Ogromny rząd owadów - motyle (Lepidoptera) posiada , aż z ok. 160 tys. gatunków z tego w Polsce żyje zaledwie 3000. Motyle dzielą się na dzienne i nocne (ćmy). Postacie larwalne (gąsienice) żerują przeważnie na żywym materiale roślinnym i niekiedy wyrządzając roślinom ogromne szkody. Przechodzą one przeobrażenie zupełne, zanim dojrzała gąsienica znieruchomieje, aby w procesie przepoczwarczenia przekształcić się
w motyl, dość często ze śliny wytwarza oprzęd. Owady dorosłe posiadają aparat gębowy typu ssącego. Wytworzyły one rodzaj rurki o różnej długości (w zależności od gatunku), którymi wysysają z kwiatów nektar. Niektóre gatunki motyli tropikalnych dochodzą do ogromnych wymiarów ciała: rozpiętość skrzydeł do kilkunastu cm i długość ssącej rurki do 85 mm. Wśród nich wymienić należy rodzinę zawisaków (Sphinpidae), nazwane tak bo zawisają nieruchomo nad kwiatem określonego gat. storczyka i spijają nektar. Takiemu postępowaniu sprzyja zupełnie bezwietrzna pogoda w lesie tropikalnym. Mimo dużych rozmiarów ciała, należy mieć bardzo dużo sprytu i wprawne oko, aby móc podejść do tych motyli całkiem blisko i obserwować ich pracę. Motyle dzienne uczestniczą w zapylaniu roślin takich, jak: firletka poszarpana, jaskry, wiesiołki i starzec zwyczajny, a nocne zapylają: maciejkę, tytoń ozdobny, daturę, bieluń dziędzieżawę, lepnicę. Szczególnie urocze są naturalne łąki tworzące kolorowy kobierzec różnorodnych kwitnących roślin, a nad nią uwijające się przeróżne gatunki motyli. Niestety, wysokie nawożenie mineralne, doprowadziło do większej produkcji tzw. zielonej masy, lecz równocześnie wyparło rośliny dzikie, będące podstawą żywienia i rozwoju całego szeregu owadów, w tym również i motyli.

Podczas wielu milionów lat ewolucji wiele gatunków motyli stało się uciążliwymi szkodnikami roślin. Do najbardziej znanych należą: Owocówka jabłkóweczka (Corpocarpia pomonella) powodująca robaczywienie jabłek i gruszek, Bielinek kapustnik (Pieris brassicae), którego larwy niszczą uprawy roślin kapustnych, Omacnica prosowianka (Pyrousta naubilalis), jej larwy drążą korytarze w łodygach prosa i kukurydzy, Barczatka sosnówka (Dendrolimus pini), szkodnik wyrządzający ogromne szkody w lasach sosnowych i wiele, wiele innych gatunków. Gospodynie domowe mają utrapienie z molami (Tineidae), które potrafią całkowicie zniszczyć odzież z surowców naturalnych, pozostawioną beztrosko w szafie. Na szczęście, owady te nie znoszą niektórych zapachów, co stanowi naturalną ochronę przed ich niszczycielską działalnością.

Niektóre gatunki motyli odgrywają pożyteczną rolę w gospodarce człowieka. Są to motyle jedwabników, których dojrzałe larwy tworzą ze śliny cieniutką nić jedwabiu, oplatującą grubą warstwą poczwarkę, budując z niej charakterystyczne kokony. Przed zakończeniem procesu metamorfozy (przeobrażenia) człowiek zabija wysoką temperaturą poczwarki, gdyż postać dorosła jedwabnika (imago) wychodząc na zewnątrz niszczy strukturę nici jedwabnych. Zatem przed wyjściem motyla z kokonu należy pozyskać nić jedwabiu służącą do produkcji najdelikatniejszych tkanin.

W przyrodzie występują piękne i zarazem rzadkie motyle, przez co znajdujące się pod ścisłą ochroną, takie jak: Paź królowej (Papilio machaon), Admirał (Vanessa atalanta), Trupia główka (Acherantia atropos), Niedźwiedziówka nożówka (Aretia caja), Motyl rajski (Schoenbergia atropos) i wiele innych. Niektóre z nich odbywają bardzo dalekie podróże z Północnej Europy do Południowej (Admirał), bez możliwości powrotu. Jak dotąd nie wyjaśniono przyczyn tak odległych lotów, ale na szczęście nie wszystkie to robią i te które pozostają na północy zabezpieczają trwanie tego gatunku motyli.

Mają również i pszczelarze swojego motyla. Jest nim Barciak większy (Gallera mellonella), którego gąsienice żywią się woskiem i resztkami przemiany materii pszczół i wylinkami larw. W ulu pszczoły same utrzymują populację tego szkodnika w ryzach, natomiast latem w magazynie dochodzi do błyskawicznego rozwoju barciaka i niszczenia zapasów plastrów. Pszczelarze bronią się przed tym szkodnikiem metodą gazowania pojemników (szaf) z plastrami. Najlepsza do celu jest siarka, która spalając się do SO2 niszczy larwy barciaka, który równocześnie jest nieszkodliwy dla wosku (nie wchodzi w reakcję z nim). Szkodnik ten, niekiedy odgrywa pożyteczną rolę w pszczelarstwie. Otóż, zdarza się, że w opuszczonych ulach przez pszczoły, zostają zapomniane ramki woszczyny (co u szanującego się pszczelarza nie powinno mieć miejsca). Byłby to doskonały rozsadnik chorób pszczelich gdyby nie... motyle barciaka. W ciągu około 3-5 tygodni, po plastrach zostaje tylko kupka pajęczyn i trochę brudu. Pszczoły już nie zaglądają do takiego ula, bo nie ma po co i przestają się zarażać.

Pozdrawiam

Być pokonanym i nie poddać się - to zwycięstwo;
Zwyciężyć i osiąść na laurach - to klęska.
Józef Piłsudski


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Czesław



Dołączył: 29 Paź 2006
Posty: 205
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Berest

PostWysłany: Śro 9:57, 03 Lut 2010    Temat postu:

Panie Macieju. Jak już wcześniej na tym forum zapewniano, nikt nie będzie Pana wyrzucał. Tak jak juz również wcześniej tu napisano jest Pan na tym forum mile widziany i proszę czuć się jak u siebie. Proszę nie przejmować się tym co wypisuje jakiś tam "misiu jogi" jest to zresztą człowiek o tysiącu nicków a mimo to bez twarzy. Niestety są tacy też i nic na to nie poradzimy. Na mój temat też wiele napisano , co pan napewno też zauważył, jednak nie można od razu uciekać bo niby dla kogo i gdzie?
Są to ludzie którzy chcieli by coś znaczyć i udają dobrze zorientowanych, jednak nie będąc pewni własnej wartości na wszelki wypadek pozostają anonimowi. Należy więc ich traktować tak jak na to zasługują a więc ,
"psy szczekają a karawana idzie dalej" Nie ma gorszej rzeczy jak "bezinteresowna zawiść" bo cóż z całego wysiłku jaki taki gość wkłada w to aby coś napisać , kiedy nawet gdyby mu się udało coś sensownego spłodzić to nawet nikt mu nie podziękuje bo jest anonimowy.
Gdyby więcej ludzi wiedziało o naszym forum to ilość odwiedzin była by napewno większa ale bądźmy dobrej myśli powoli zaczną oni tu wchodzić i można wtedy nie być narazony na durne wystąpienia nieodpowiedzialnych użytkowników. Ja osobiście mam wiele tematów które powinienem rozwinąć na tym forum ale w ostanim okresie wiele pracy związanej z potrzebą codziennych wydatków i kłopotów z zimą ogranicza mi czas. Przygotowuję też kolejny materiał do Pasieki.
Pozdrawiam.
Czesław


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maciej Winiarski



Dołączył: 12 Sty 2010
Posty: 282
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 19 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Opola

PostWysłany: Śro 11:11, 03 Lut 2010    Temat postu:

Dzień dobry Panie Czesławie, dzień dobry Państwu,

oczywiście, należy odpowiadać na tym forum, na którym cię zaatakowano, bądź złośliwie włożono w twoje usta kłamstwa. Tylko w moim przypadku jest jeden bardzo poważny problem. Ja dałem słowo honoru Panu Mateuszowi Brodnickiemu - Administratorowi forum Polanki -, że nigdy już nie zarejestruję się na tamtym forum. W ten sposób doszliśmy do obopólnie korzystnego rozwiązania, tj. On wykasował wszystkie moje posty, a ja nawet nie próbuję tam zarejestrować się. Dlatego, jeszcze raz przepraszając Szanownych Forowiczów Karpackiego Związku Pszczelarskiego, pozwoliłem sobie na napisanie oświadczenia na Państwa Forum. Ot i cała tajemnica, mojego dziwnego zachowania się.

Pozdrawiam

Być pokonanym i nie poddać się - to zwycięstwo;
Zwyciężyć i osiąśc na laurach - to klęska.
Józef Piłsudski

P.S.
Ja też ciężko walczę ze śniegiem. Ostatnie, tak duże opady u nas na Śląsku, chyba były zimą 1979/80 rok! Mimo to każdą wolną chwilę spędzam przy pulpicie komputera i piszę kilka rzeczy na raz. Panie Czesławie, jak wyróżnia się na Forum czcionkę, np. kursywę, albo pogrubienie liter? Gdybym posiadł tę sztukę, bardziej czytelne byłyby moje teksty.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
krzysglo



Dołączył: 18 Sty 2010
Posty: 74
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: opolskie

PostWysłany: Śro 20:25, 03 Lut 2010    Temat postu:

Panie Macieju,

===> Tutaj opisałem jak formatować tekst

[[ "[" b]i][ "[" i]

Pana tekst z którym nic się nie dzieje

[/i][/i][/b]

Wygląda mi na to, że najpierw Pan zaznaczył tekst żeby go sformatować na pisany kursywą (wykonał Pan to dwukrotnie) a następnie zaznaczył go Pan ponownie żeby jeszcze pogrubić. Ale niedokładnie Pan zaznaczył. Tzn. nie był podświetlony pierwszy otwarty nawias z kursywy i zaraz po tym nawiasie wstawiły się znaczniki pobrubienia. Dla programu są to nie zakończone operacje do wykonania i się nie wykonały
Wystarczy skasować pierwszy nawias kwadratowy otwarty i po zamkniętym nawiasie po literze b skasować literę "i" i zamknięty nawias,
następnie na końcu tekstu usunąć jeden "[/i]"

ps. Wstawiłem znaczek "[" 2 razy w Pana tekst tylko po to aby pokazać (wizualnie) jak to wygląda.


Robię tę operację na w/w tekście:



Pana tekst poprawiony



Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez krzysglo dnia Śro 20:35, 03 Lut 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maciej Winiarski



Dołączył: 12 Sty 2010
Posty: 282
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 19 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Opola

PostWysłany: Śro 21:35, 03 Lut 2010    Temat postu:

Dobry wieczór Państwu,

nie mam cierpliwości do dalszych ćwiczeń ze zmianą liter na kursywę, z pogrubianiem, czy też kolorowaniem. Albo ma się to coś do informatyki, albo nie ma. Ja niestety należę do tych drugich i cieszę się, ze jakoś nauczyłem się składać litery przy pomocy komputera. Zresztą moi nauczyciele, zawsze zdecydowanie większą wagę przywiązywali do TREŚCI, A NIE DO FORMY. Ale jestem ekonomistą i doskonale zdaję sobie sprawę z wagi pierwszego wrażenia. "Sprzedając" Państwu moje przemyślenia jest mi przykro, że potrafię to robić w sposób najprymitywniejszy jak tylko można sobie wyobrazić.

Dzisiaj o naszych rodakach z przeciwległej półkuli globu ziemskiego, a zwłaszcza o Erneście Malinowskim.

Naprawdę w Limie można było się zgubić. Najlepiej wiedzieli o tym taksówkarze, zawsze posiadający w swych pojazdach spasłe tomiska przewodników ze szczegółowym spisem ulic. W przeddzień odlotu do Europy, wybraliśmy się do portu Callao - niegdyś oddzielnego miasta – dzisiaj dzielnicy Limy. Nasz rodak – Ernest Malinowski – bardziej jest znany Peruwiańczykom z obrony tego portu, niż z budowy najwyższej (do niedawna) na świecie linii kolejowej (punkt szczytowy – 4769 m n.p.m.), prowadzącej z Callao przez Limę do Oroy.

W przeddzień decydującej bitwy (2 maja 1862 r.) do Zatoki Callao wpłynęła ogromna flota hiszpańska z karną ekspedycją na pokładzie, mającą ukarać zbuntowaną kolonię. Malinowski kierował przygotowaniami do obrony. Wymyślił fortel do dnia dzisiejszego, będący przedmiotem podziwu strategów wojskowych. Nakazał on wybudowanie toru kolejowego wzdłuż bronionego wybrzeża i część armat z silnego fortu króla Filipa IV (zdjęcie) posadowił na wagonach kolejowych, no i w nocy z 1 maja na 2 kazał ostrzeliwać okręty hiszpańskie. Szkód wielkich okrętom nie uczyniono (jak celnie strzelać w ciemnościach, przy braku noktowizorów?) ale przemieszczający się pociąg napędził Hiszpanom ogromnego strachu, ponieważ myśleli oni, że całe wybrzeże Zatoki jest uzbrojone w armaty, które o świcie wystrzelają okręty jak kaczki. Dowódca hiszpańskiej floty nie czekał dnia. Nad ranem 2 maja 1862 r., bez jednego wystrzału poddał się wraz z całą załogą. Współcześnie trwają usilne starania Polonii południowo-amerykańskiej o wzniesienie pomnika naszemu wielkiemu rodakowi, gdyż poza skromnym obeliskiem z tablicą na cmentarzu „Presbiterio”, nie ma w Peru żadnego śladu po życiu i pracy Ernesta Malinowskiego.

Z pewnym zaskoczeniem zobaczyłem na murze katedry limańskiej, nazwisko drugiego naszego rodaka – Stanisława Małachowskiego. Okazało się, że całe swoje życie twórcze poświęcił temu krajowi, projektując i wznosząc monumentalne budowle takie jak: katedra San Martin w Limie i przepiękny pałac prezydencki. Niestety, poza lakoniczną informacją na tablicy pamiątkowej w jakich latach żył (1892 –1968) i czym się zajmował Stanisław Małachowski, więcej informacji nie znalazłem, ani w „Grande Encyclopedia del Peru”, ani w żadnych polskich almanachach. A szkoda, bo być może był to architekt południowo-amerykański na miarę O. Niemeyera – projektanta stolicy sąsiedniego kraju - Brasili.

Wróćmy do Ernesta Malinowskiego. Podana wyżej wersja wydarzeń z obrony Callao została mi podana przez mieszkańców tego miasta, natomiast oficjalna wersja encyklopedyczna jest nieco inna. Ale o tym napiszę jutro.

Pozdrawiam

Być pokonanym i nie poddać się - to zwycięstwo;
Zwyciężyć i osiąść na laurach - to klęska.
Józef Piłsudski


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Maciej Winiarski dnia Pią 17:55, 05 Lut 2010, w całości zmieniany 12 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maciej Winiarski



Dołączył: 12 Sty 2010
Posty: 282
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 19 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Opola

PostWysłany: Sob 18:20, 06 Lut 2010    Temat postu:

Dobry wieczór Państwu,

dzisiaj pozwalam sobie na c.d, opisu niezwykłego Polaka - Ernesta Malinowskiego

Wersja podana Państwu wczoraj różni się od oficjalnej wersji obrony Callao przez armię peruwiańską. Dodam tylko, że Ernest Malinowski za tę obronę cieszy się tak wielką estymą w Peru, że wczorajszą wersję podał nam m. in. kustosz muzeum podczas zwiedzania jednego z fortów (jest ich 9) i, że trochę z żalem z nią się rozstaję, bo dla mnie jest dużo ciekawsza od tej oficjalnej. Ale tak już jest - legenda jest zazwyczaj o wiele bardziej kolorowa od faktów historycznych.

14 kwietnia 1864 roku wybuchł konflikt między Republiką Peru a jej byłą metropolią - Hiszpanią. Dzięki Malinowskiemu, któremu ze względu na wcześniejsze doświadczenie wojskowe powierzono działania obronne, port Callao został nie tylko umocniony, ale i wyposażony w pokaźną liczbę dział fortecznych. Armaty umieszczone zostały na ruchomych platformach, dzięki czemu osiągnięto większe pole ostrzału, nakryto je także stalowymi korpusami, ubezpieczającymi ludzi i sprzęt przed pociskami wroga. Peruwiańczycy z zaskoczenia zaatakowali i pokonali zdumionych Hiszpanów. Rząd peruwiański nadał Malinowskiemu honorowe obywatelstwo Peru i uznał go za bohatera narodowego. Wielokrotnie odznaczony za zasługi, doczekał się za życia miejsca na pomniku obrońców Callao, który stoi w centrum Limy.

Jaki był prawdziwy przebieg wydarzeń tej bitwy? Oto jak miała przebiegać bitwa wg zapisów kronikarskich. W przygotowaniach do obrony Callao zasłużył się polski inżynier Ernest Malinowski, który zaproponował umieszczenie części armat na ruchomych platformach, dzięki czemu osiągnięto większe pole ostrzału, utrudniając jednocześnie ich zniszczenie.

2 maja 1866 Hiszpanie przypuścili główny atak z morza na miasto, ostrzeliwując je przez pięć godzin. Także i tutaj spowodowali spore zniszczenia oraz unieszkodliwili większość baterii nadbrzeżnych, lecz również okręty hiszpańskie (przede wszystkim "Berenguela", "Villa de Madrid" i "Almansa") odniosły uszkodzenia od ognia obrońców. Zginęło 43 marynarzy, 157 odniosło rany, włącznie z admirałem Méndezem Núñezem. Znacznie więcej obrońców poniosło śmierć, włącznie z ministrem obrony Peru Jose Gálvezem. Ataki na Valparaiso (miasto w Chile) i Callao nie odniosły jednak skutków w zakresie osłabienia woli walki Chile i Peru. Wobec bezcelowości dalszych działań, eskadra hiszpańska 10 maja 1866 odpłynęła z Ameryki Południowej na Filipiny (przy tym, wracając do Hiszpanii, "Numancia" stała się pierwszym pancernikiem, który opłynął świat).

PRAWDA, ŻE WERSJA OPOWIADANA PRZEZ MIESZKAŃCÓW PORTU I MIASTA CALLAO (DZISIAJ CZĘŚĆ LIMY) JEST DUŻO CIEKAWSZA OD OFICJALNEJ?

Ernest Malinowski (1808 - 1899) należy do grona postaci niegdyś sławnych - dziś zapomnianych. Bo któż pamięta, że pomysłodawcą i budowniczym do niedawna najwyżej na świecie położonej linii kolejowej jest ten polski inżynier, który po upadku powstania listopadowego wyemigrował do Francji, gdzie ukończył elitarną Ecole des Ponts et des Chaussees, a następnie w 1852 r. przybył do Peru jako ekspert z dziedziny budownictwa kolejowego.

Jako inżynier w służbie rządowej Peru zajmował się projektowaniem linii kolejowych i mostów. W 1859 roku przedłożył władzom projekt transandyjskiej linii kolejowej, łączącej przez łańcuch Andów zasobne w bogactwa naturalne wnętrze Peru z wybrzeżem Oceanu Spokojnego. W 1871 r. Kongres Republiki Peru zaakceptował projekt Malinowskiego. Jego realizację, którą nadzorował Ernest Malinowski, rozpoczęto w 1872 r., a już wiosną następnego roku osiągnięto okolice przełęczy Ticlio, na wysokości około 4 tysiecy ośmiuset metrów n.p.m. Przez ponad stulecie był to najwyżej położony punkt linii kolejowej na świecie, do której prowadził wykuty w skale tunel długości 1200 metrów, 30 mostów i wiaduktów oraz 62 tunele o długości 6 km. Most nad wąwozem Verrugas należy do największych na świecie - ma 77 metrów wysokości i 175 m długości. W 11 miejscach, by umożliwić zmianę kierunku jazdy, zastosowano specjalne obrotnice. Najwyższy wiadukt ma wysokość 70 m. Dopiero po śmierci Ernesta Malinowskiego przedłużono ją do Cerro de Pasco, największych terenów górniczych w Peru. Odcinek Callao-Oroya do 2005 (kiedy to otwarto linię łączącą miejscowość Golmud w chińskiej prowincji Qinghai ze stolicą Tybetu - Lhasą) był przez wiele dziesięcioleci najwyżej na świecie położoną linią kolejową. Wprawdzie kolej transandyjska nie figuruje wśród siedmiu cudów świata, to jednak, gdy została oddana do użytku, uznano ją za arcydzieło sztuki inżynierskiej. Malinowskiego można uważać za pioniera w dziedzinie budowy tuneli i mostów, bowiem z takimi trudnościami, z jakimi spotkał się przy tworzeniu kolei transandyjskiej, nie borykał się żaden inżynier.

Podróż koleją Malinowskiego daje niezwykłe wrażenia. Pociąg przesuwa się nad przepaściami i ciągle wspina się górę. W pewnym momencie pasażerów czeka niespodzianka. Oto, pociąg zatrzymuje się i zaczyna jechać do tyłu, za jakiś czas historia się powtarza, jeszcze i jeszcze raz. Zazwyczaj pociąg zatrzymuje się przed pionową skałą i cofając się wspina się dalej pracowicie pod górę. Ten genialny sposób trawersowanie pociągiem najwyższych wzniesień opracował inżynier E. Malinowski. Takich zygzaków na trasie jest pięć.

Wiele osób nie wytrzymuje dość szybkiej zmiany ciśnienia atmosferycznego oraz coraz rzadszego powietrza i mdleje. Jest zwiększona liczba obsługi pociągów, w porównaniu do naszych -europejskich. Chyba w każdym wagonie jest osoba opiekująca się pasażerami, która w specjalnych gumowych pojemnikach roznosi tlen i cuci takie osoby. Wystarcza minuta lub dwie oddychania czystym tlenem i omdleńcy wracają do siebie. Zdarza się, że niektóre osoby dłuższy czas muszą oddychać czystym tlenem, aż do chwili kiedy w organizmie unormuje się ciśnienie i tętno. Podróż pociągiem z Limy do Huancayo należy do najciekawszych przeżyć mojego życia.

Pozdrawiam

Być pokonanym i nie poddać się - to zwycięstwo;
Zwyciężyć i osiąść na laurach - to klęska

Józef Piłsudski


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Maciej Winiarski dnia Sob 19:36, 06 Lut 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maciej Winiarski



Dołączył: 12 Sty 2010
Posty: 282
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 19 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Opola

PostWysłany: Nie 16:21, 07 Lut 2010    Temat postu:

Dzień dobry Państwu,

W Polsce Ernest Malinowski, głównie jest znany z budowy słynnej kolei w Peru, natomiast mało kto wie, że on był oficerem Korpusu Inżynierów w Powstaniu Listopadowym i dlatego musiał uchodzić z kraju ojczystego. Również nigdy nie udało mi się dotrzeć do omówień jego prac naukowych, ponieważ przez kilkanaście lat czynnego życia zawodowego był profesorem Uniwersytetu Limańskiego, na którym wykładał topografię. Był też współzałożycielem Peruwiańskiego Towarzystwa Geograficznego. A dla Państwa informacja, że barwy narodowe Peru są takie same jak w Polsce, tylko ułożone inaczej, tzn. pas czerwony, pas biały i znów pas czerwony, może być całkowitą niespodzianką. Chyba wystarczy informacji o naszym niezwykłym Rodaku i o Peru (jest to niezwykle ciekawy kraj i jak zdążę to napiszę szersze opracowanie o przybranej ojczyźnie E. Malinowskiego).

Dzisiaj krótkie wspomnienie o ks. Janie Dolinowskim, bowiem 10 stycznia br. upłynęła 135 rocznica śmierci tego niezwykłego pszczelarza.

Ks. Jan Dolinowski przychodzi na świat w 1814 roku w Hańsku. Uczy się w szkole księży pijarów w Chełmie, w latach 1826-31 w Lublinie, gdzie kończy szkołę wojewódzką, a następnie kształci się w Wyższej Szkole Leśnej w Warszawie. Na wskutek nalegań ojca chrzestnego ks. biskupa Felicjana Szumborskiego Jan Dolinowski, pomimo zamiłowania do nauk rolniczych, wstępuje do seminarium duchownego. W roku 1836 żeni się z Teklą Pociejówną i uzyskuje święcenia kapłańskie. W tym samym roku przenosi się do Cycowa, by przez 20 lat pełnić obowiązki proboszcza parafii unickiej.

Ks. J. Dolinowski oddaje się gorliwie zajęciom duszpasterskim. Praca ta, prowadzona w niezwykle trudnych warunkach i pod bacznym okiem żandarmów carskich, nie zdołała mu wypełnić życia bez reszty. Z zamiłowaniem prowadzi niewielkie gospodarstwo stanowiące, własność tutejszej parafii. Samodzielnie przyswaja kilka języków obcych, co pozwala na zapoznanie się z ważniejszą zagraniczną literaturą pszczelarską. Istniejącą już swoją niewielką pasiekę rozbudowuje do kilkuset pni i szybko wykształca się na pszczelarza wysokiej klasy. W roku 1851 podejmuje wykłady w Instytucie Rolnictwa i Leśnictwa w Marymoncie pod Warszawą. W swojej pasiece prowadzi żmudne badania nad konstrukcją i przydatnością rożnych typów uli, w wyniku których skonstruował ul ramowy, pierwszy na ziemiach polskich ul otwierany od góry.

Jest to rok 1854. Twórca ula uzyskuje rozgłos. Odwiedzają go liczni pszczelarze z różnych stron Polski. Następuje najbardziej twórczy okres w życiu ks. Jana Dolinowskiego. Pisze książki z dziedziny gospodarki pasiecznej i publikuje liczne artykuły w prasie. Pamięta jednak zawsze, że głównym jego powołaniem jest praca duszpasterska. Podczas epidemii cholery z narażeniem życia niósł słowa pociechy i ratował moralnie oraz materialnie schorowanych, za co otrzymał zaszczytną nagrodę Złoty Krzyż Kapłański. W roku 1857 ks. Jan Dolinowski przenosi się do rodzinnej wsi Hańsk i podejmuje pracę w tutejszej parafii unickiej. Część pasieki przewozi do nowej siedziby, sprzedając lub rozdając resztę okolicznym rolnikom. W Hańsku szybko powiększa liczbę uli, głównie własnej konstrukcji. W pracy tej pomaga mu najstarszy syn Szymon. Towarzystwo Rolnicze Królestwa Polskiego na zorganizowanej w 1859 roku wystawie wyróżnia ul Dolinowskiego srebrnym medalem. Jeszcze dwukrotnie (w latach 1867 i 1874) ul Dolinowskiego jest wyróżniany i nagradzany na wystawach w Warszawie. Należy zaznaczyć, że ul ten jest prototypem ula warszawskiego i późniejszych typów uli.

Wybuch powstania styczniowego i jego tragiczny koniec zahamowały działalność pszczelarską proboszcza. Przestaje pisać, poświęcając się głównie parafii. Unici stają się przedmiotem prześladowań przez rząd rosyjski, dążący do likwidacji kościoła greko-katolickiego w Królestwie Polskim. Znękany życiem i prześladowaniami ks. Jan Dolinowski umiera w dniu 10 stycznia 1875 roku.

Pozdrawiam

Być zwyciężonym i nie poddać się- to zwycięstwo;
Zwyciężyć i osiąść na laurach - to klęska.
Józef Piłsudski


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Maciej Winiarski dnia Sob 21:50, 13 Lut 2010, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maciej Winiarski



Dołączył: 12 Sty 2010
Posty: 282
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 19 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Opola

PostWysłany: Pon 10:55, 08 Lut 2010    Temat postu:

Dzień dobry Państwu,

bajki pisane przez pisarzy okresu oświecenia i romantyzmu zawsze musiały zawierać jakiś pierwiastek moralizatorski. Powstaje zatem pytanie: to dla kogo były pisane? Dla dzieci? Przecież nie zrozumieją morału. Teraz jak obserwuję wzrastanie moich wnucząt, to dochodzę do wniosku, że rozumieją więcej niż nam dorosłym wydaje się. Zatem odpowiedź jest twierdząca - tak, większość bajek jest pisana dla dzieci, co wcale nie oznacza, że nie mogą je czytać i wzruszać się nimi dorośli. Najczęściej jest tak, że czytając bajki naszym milusińskim, na nowo je odkrywamy i docieramy do zupełnie innych pokładów myśli, które przekazali nam autorzy bajek.

Pisanie bajek adresowanych do dzieci jest szczególnie trudne. Przecież, musimy odrzucić cały balast doświadczeń dorosłego człowieka i wejść w psychikę małego dziecka. Dlatego osobiście uważam, że jeżeli poeci są uważani za pisarską elitę wśród wszystkich ludzi parających się piórem, to bajkopisarze są wśród nich SUPERELITĄ. Może dlatego mamy tak mało dobrych bajkopisarzy, bo aby napisać fascynującą bajkę dla małego człowieczka, należy mieć PRAWDZIWY DAR. Tak, jak na przykład mieli taki dar bracia Grimm (kiedyś o nich napiszę szerzej).

Trzech braci

Był sobie pewien mężczyzna, który miał trzech synów, a z majątku nic więcej niż dom, w którym mieszkał. I tak po jego śmierci każdy chętnie posiadłby dom, dla ojca zaś każdy był tak kochany jak pozostali, więc nie wiedział, co począć, by żadnego nie urazić. Nie chciał też sprzedać domu, ponieważ był on po jego dziadkach, w innym razie rozdzieliłby między nimi pieniądze. W końcu przyszła mu do głowy rada i powiedział do swych synów: „Idźcie w świat i spróbujcie się, a każdy niech nauczy się swego rzemiosła, gdy później wrócicie, kto zrobi najlepszy majstersztyk, ten powinien mieć dom.”

Synowie byli z tego zadowoleni. Najstarszy chciał zostać kowalem, drugi golibrodą, a trzeci zaś szermierzem. Na to wyznaczyli czas, kiedy znów mięli zebrać się w domu. Ruszyli w drogę. Zdarzyło się także, że każdy znalazł doświadczonego mistrza, gdzie uczył się czegoś zacnego. Kowal musiał podkuwać królewskie konie i myślał: Nic ci już nie brak, dostaniesz dom. Golibroda golił tylko wytwornych panów i też sądził, że dom jest już jego. Szermierz dostał nie jeden cios, jednak zaciskał zęby i nie zrażał się, ponieważ myślał sobie: Boisz się ciosów, tak nigdy nie dostaniesz domu.

Kiedy więc wyznaczony czas się skończył, wrócili razem do swego ojca. Jednak nie wiedzieli, jak powinni znaleźć najlepszą okazję, żeby pokazać swą sztukę, siedzieli razem i radzili. Kiedy tak siedzieli, na raz przebiegał przez pole zając. „Ej”, powiedział golibroda, „przybył jak na zawołanie”, wziął misę i mydło, robił pianę tak długo, aż zając przyszedł w pobliże, wtedy namydlił go w pełnym biegu i ogolił mu też w pełnym biegu bródkę, a przy tym nie skaleczył go i nie sprawił mu bólu przy żadnym włosku. „To mi się podoba”, powiedział ojciec, „jeśli inni nie bardzo się wykażą, dom jest twój.”

Nie trwało długo, a wozem przybył pewien pan w pełnym pędzie.
„Teraz zobaczycie, ojcze, co ja potrafię“, powiedział kowal, wskoczył na wóz, oderwał cztery podkowy koniowi, który wciąż gonił i także w gonitwie przybił mu cztery nowe. „Jesteś chłop, co się zowie”, rzekł ojciec, „robisz swe rzeczy tak dobrze jak twój brat; nie wiem, komu powinienem dać dom.”

Wówczas trzeci powiedział: „Ojcze, pozwólcie także mi się sprawdzić”, a kiedy zaczął padać deszcz, wyciągnął swą szpadę i wymachiwał nią na krzyż nad swoją głową, że żadna kropla na niego nie spadła. A kiedy deszcz był mocniejszy i w końcu tak silny, że lało się z nieba jak z cebra, wymachiwał szpadą coraz szybciej i pozostał tak suchy, jakby siedział pod dachem. Gdy ojciec to zobaczył, zdumiał się i powiedział: „Wykonałeś najlepszy majstersztyk, dom jest twój.”

Dwaj pozostali bracia byli z tego zadowoleni, jak przedtem przyrzekli, a ponieważ tak się nawzajem kochali, zostali wszyscy trzej razem w domu i zajmowali się swym rzemiosłem; A że dobrze wyuczyli się rzemiosła i byli tak zręczni, zarobili dużo pieniędzy. Żyli tak razem wesoło aż do swej starości, a kiedy jeden zachorował i umarł, dwaj pozostali zmartwili się tym tak bardzo, że także zachorowali i wkrótce pomarli. A oto, że byli tak wprawni i tak się miłowali, wszystkich trzech złożono razem w jednym grobie


Pozdrawiam

Być pokonanym i nie poddać się - to zwycięstwo;
Zwyciężyć i osiąść na laurach - to klęska.
Józef Piłsudski


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:    Zobacz poprzedni temat : Zobacz następny temat  
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Karpacki Związek Pszczelarzy Strona Główna -> Hyde Park Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Następny
Strona 2 z 7

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Regulamin